Dlaczego nie warto mieć agencji public relations ?

W jednym z poprzednich wpisów zająłem się problemem – Czy warto mieć agencję public relations ? Elementarna uczciwość każe spojrzeć nan ten problem z drugiej strony – Dlaczego nie warto mieć agencji pr

Owe rozważania należy rozpocząć od samego siebie i zadać sobie dwa pytania podstawowe. 

1/ ogólne odnoszące się do rozumienia ekonomii, przedsiębiorczości, rynku usług, konkurencji, wyzwań jakie niosą nowoczesne technologie. 

 2/ dotyczące istoty biznesu public relations; zadań jakie są stawiane takim organizacjom i ludziom w nich pracujących.  

Postawione znaki zapytania mają wymiar podstawowy:

– Czy jestem w stanie  wziąć odpowiedzialność za swoje życie zawodowe ? 

– Czy będę w stanie zabezpieczyć podstawowe funkcjonowanie mojej rodziny; opłacać wszystkie rachunki miesięczne ? 

– Czy jestem na tyle dojrzały aby wziąć odpowiedzialność za zawodowe życie zawodowe  moich przyszłych pracowników, podwykonawców, partnerów biznesowych ?

  • Czy prowadząc prywatny biznes będę w stanie zarobić pieniądze na bieżące funkcjonowanie firmy, na jej  rozwój ?
  • Czy wiem co to cierpliwość ?
  • Czy potrafię działać w stresie i zwątpieniu ?
  • Czy wierzę w siebie, swoje umiejętności w swoją wiedzę ?

Jako doświadczony człowiek, mam wrażenie, że ludzie planujący wzięcie swojego losu w swoje ręce bardzo często ludzie nie odrabiają tego podstawowego zadania. Patrzą na swój przyszły świat przez pryzmat życzeniowości; nie analizując rynku, konkurencji, nie robiąc realnego kosztorysu przyszłego przedsięwzięcia; nie zostawiając marginesu na nieprzewidziane.  Nie planując swoich działań.

Ta kwestia, którą postawiłem jako podstawową, z pozoru jest retoryczną. Aby samemu prowadzić biznes należy posiadać, różnorakie  określone cechy i  umiejętności.  Gdzie – na samym początku należałoby ustawić ponad przeciętną odporność na stres, pracowitość i coś co moglibyśmy nazwać wizjonerstwem. Nie nauczymy się tego oczywiście z podręczników traktujących o biznesie, z poradników dla akwizytorów tym bardziej  gazet i magazynów biznesowych. Trzeba mieć do tego instynkt przetrwania

Musimy po pierwsze zakodować sobie, że nam jako prywatnemu przedsiębiorcy, każdego dnia będzie towarzyszyło ryzyko. 

Ryzyko – to słowo,  które będziemy odmieniać przez wszystkie przypadki. Ulokowane w każdej części waszego przyszłego biznesu. W jego charakterze, ofercie, wykonawstwie; w ludziach pracujących z wami i dla was; w rynku na którym działacie; w szerokim otoczeniu w urzędach regulacyjnych, skarbowych, w ekonomii kraju w którym żyjecie ale i kondycji gospodarczej Europy i i świata. 

To ryzyko będzie czaiło się wszędzie. Niektórzy bardzo lubią takie środowisko; innym pęta ono ręce i myśl.

Wielce prawdopodobne, że sprawy waszej firmy przenikną  do waszych domów; staną się troskami i zwycięstwami waszych najbliższych. O firmie będzie się rozmawiało przy śniadaniu, kolacji, czasami w łóżko; będzie się ona śniła po nocach. Firma. „O czym myślisz ?” – pyta partnerka lub partner. Odpowiadamy  „Myślę o firmie”. Może się okazać, że w pewnym momencie Wasz biznes będzie myślą i tematem dominującym, że nie będziecie w stanie nakierować  się na jakiekolwiek inne zagadnienie – może mniej konkretne, ale pozwalające na sekundę psychicznie odetchnąć.   

Będziecie oczywiście  podlegać kilku mitom, które są przypisane profesji prywatnego przedsiębiorcy. 

Mit pierwszy i chyba podstawowy – „prywatny przedsiębiorca z definicji (jakiej ? tego nie wie nikt) jest zamożnym człowiekiem”.  Otóż w momencie zakładania pierwszego biznesu na ogół nie jest; być może – jak będzie miał wiele szczęścia, wykaże się  odpornością wobec różnorakich przeciwności , włoży tytaniczną pracę i zaangażowanie w swoją firmę  i będzie miał coś co nazywamy „nosem do interesów” –być może wtedy, gdzieś  na końcu tej wyboistej drogi będzie opływał w dostatki; ale to pieśń przyszłości.

Mit drugi i trzeci odnosi się do pracy w naszej branży – w marketingu zarabia się łatwe i lekkie pieniądze, które na dobrą sprawę same lecą z nieba; a pracując w public relations mamy szczególnie miłe życie bowiem zarabiamy jeszcze łatwiej, głównie zajmując się wymyślaniem konceptów i idei – czyli produkowaniem powietrza.  Do tego w nieskrępowany sposób brylujemy  głównie na różnych rautach i przyjęciach ocierając się o możnych tego świata, różnych cele brytów, już okrzepłych biznesmenów, różnej maści i barwy polityków. Przy okazji wypowiadamy się do mediów.  Od czasu do czasu, nasze zdjęcie wyląduje w rubryczce towarzyskiej jakiegoś modnego magazynu kolorowego.

Dość trudno będzie dyskutować i jeszcze trudniej będzie walczyć z taką  ogólną legendą; okaże się, że nie ma to większego sensu. Mało tego być może lepiej ją podtrzymywać ? Na to pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć. 

Idźmy więc dalej i zerknijmy na naszą przyszłą profesję

– warto, a może potraktujmy to jako konieczny warunek , byśmy mieli dogłębną i każdego dnia rozwijaną wiedzę dotyczącą marketingu, bardzo szeroko pojętego świata mediów,  wiedzę dotyczącą rynku naszych usług, zdefiniowane rozwijające się trendy w komunikacji. Jeśli możecie czymś zwyciężyć – będzie to wyłącznie coś czego jeszcze nikt nie robi. Jeżeli nie posiadacie biegłości w tym temacie macie dwa wyjścia: albo błyskawicznie to nadrabiacie albo jeszcze szybciej wybieracie sobie inny biznes. 

Tu pojawia się dodatkowa kwestia. Czy można robić biznes na czymś na czym człowiek się nie zna i tego nie lubi ? Jeśli uznamy, że robienie pieniędzy to wartość jedyna i najwyższa, a przy okazji jesteśmy rewelacyjnym prywatnym przedsiębiorcą, który każde ziarno  piasku jest w stanie zamienić w złoty samorodek; dla którego branża nie ma znaczenia; gdzie  jedyną wartością jest zysk, który z pewnością zostanie zrobiony –  wtedy nie ma kwestii.  

Idąc głębiej w marketing i public relations:

wejście jako przyszły usługodawca w szeroko pojęty świat marketingu oznacza, że w przyszłości będzie się konkurowało z tak samo, a może bardziej inteligentnymi niż my; … tak samo, a może bardziej pracowitymi  niż my; … tak samo jak my, a może jeszcze bardziej  nastawionymi na sukces i zwycięstwo.  Oznacza to, że „wstawiamy nogi” do niezwykle konkurencyjnego środowiska : bystrzaków, pracusiów i  ambitników; środowiska,  które buduje przewagę rynkową na ogół na dwa podstawowe sposoby: 

a/ kreowanie nowatorskich,  świeżych rozwiązań: marketingowych, sprzedażowych, dotyczących obsługi klienta – tej bieżącej i długofalowej;

b/ walka ceną – czytaj, obniżanie jej i szukaniem efektu skali;

… oczywiście mamy do czynienia ze znacznie większą ilością wariacji i zmiennych w biznesie marketingowym, ale te dwa są – nazwijmy je – absolutnie i fundamentalnie podstawowymi. 

Pewną rolę gra również geografia. Oczywiście, najwięcej potencjalnych klientów jest w Warszawie. Trochę na Śląsku i na Wybrzeżu. W innych rejonach kraju nieco z tym gorzej.

Co to wszystko oznacza ?

To oznacza, że musimy być przygotowani na długą walkę pozycyjną i powolny wzrost naszej firmy.  Młody przedsiębiorco – dużo częściej Twój dzień pracy będzie szary, a bardzo rzadko kolorowy. Musisz być po prostu przygotowany na długotrwałą walkę pozycyjną, ciężką pracę, wiele porażek i rozczarowań. Przyszły przedsiębiorco – to będzie Twój chleb powszedni, Twój dzień codzienny, skład Twojej krwi. Jak nie jesteś na to gotów, nie rób tego. Nie otwieraj własnego biznesu. Nie otwieraj agencji public relations. Idź gdzieś na etat. Tak będzie bezpieczniej i prościej.

Choroby na jakie m.in. cierpią agencje public relations ?

Choroby agencyjne

Jest kilka chorób na jakie może zapaść agencja public relations czy też w szerszym obrazku agencja marketingowa (lub też firma zajmująca się miękkimi usługami) gdzie uzyskany wynik jest efektem ciekawego, kreatywnego rozwiązania.

W przypadku agencji public relations ten aspekt jest bodaj najważniejszy (przyjmując założenie, że wykonawstwo jest na poziomie dobrym lub bardzo dobrym) Generowanie unikalnych konceptów komunikacyjnych, które będą w stanie „porwać” grupę do której dany komunikat został skierowany. Istotą takiego sukcesu są: kliknięcia, zaangażowanie odbiorców, informacja, która w nieformalny sposób „rozchodzi” się w przestrzeni medialno komunikacyjnej.


Oczywistym jest, że  taki “marketingowy Święty Graal” zdarza się bardzo rzadko albo przynajmniej rzadko. Ponieważ w tym biznesie pracują raczej inteligentni ludzie, znakomicie wiedzą jakie są warunki brzegowe tej gry. Choć czasami z powodu taniego, osobistego konformizmu udają głupków. W mojej poprzedniej agencji, często bywało tak, że gdy  wszystkie brain stormingi nie dały oczekiwanych efektów, kartka z konceptem strategicznym nadal była pusta. Często wtedy, jak królik z kapelusza, wyciągany był pomysł, kosmiczny, nie realizowalny, może nawet szkodliwy marketingowo z pewnością bijący wizerunkowo wobec mojej agencji i mnie osobiście.

  
Brzmiał on – … zaprosić do Warszawy znanego artystę i performera Christo (właściwie – Christo Władimirow Jawaszew) aby ten opakował Pałac Kultury w złotą folię spożywczą. Generalnie ten artysta specjalizował się w tzw. „sztuce krajobrazu” – cokolwiek by to nie znaczyło. Klienci na taki koncept reagowali najczęściej: sceptycznie, ironicznie lub patrzyli na nas spod oka jak na ludzi niepoważnych lub naciągaczy. Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym pomyśle może i jakiś półuśmiech pojawił się na mojej twarzy. Później jednak, gdy ktoś wyjeżdżał z takim pomysłem od razu dostawałem żyły.


Inną jednostką chorobową jest lenistwo wynikające z cieplarnianych warunków pracy. Miałem kiedyś do czynienia u jednej zawodniczki, której płaciłem niezłą w sumie pensję “z syndromem dwóch tygodni. Z grubsza wyglądało to mniej więcej tak =  mówię do niej –  „Wiesz co, miałem ciekawy kontakt z potencjalnym klientem, może byś do niego zadzwoniła i umówiła się na spotkanie, a może prezentację …?” Zawsze z tych ust padała odpowiedź, „ ….Tak prezesie, ale jestem tak zarobiona, mam tyle na głowie, że najwcześniej jestem w stanie do tych ludzi  zadzwonić za dwa tygodnie. Wcześniej nie dam rady, tyle roboty… Prezesie. Nie wiadomo w co ręce włożyć”. Przy innej okazji prosiłem ją „…Przyślesz mi rozliczenie z klientem X? Chciałbym zerknąć, proszę?” Odpowiedź – „… Prezesie, najwcześniej za dwa tygodnie, taka zarobiona jestem … No, nie wiem w co ręce włożyć …”.  Oczywiście nic nie przysyłała, bo excela nie miała zrobionego. Za to udawała się na fajkę i kawę. 


Choroba kolejna to arogancja. Arogancja agencyjna lub arogancja jednostkowa. Zwał jak zwał – jedna wynika z drugiej. A jej początek to poczucie rynkowej bezkarności. Dość często dotyczy ona agencji sieciowych i ludzi tam pracujących. Wynika to często z faktu, że klientów „prawie bez walki” otrzymuje się z macierzystej sieci. Tym samym, zapach frontowego prochu związanego z ciągłymi zabiegami o nowego klienta i nowe zlecenie, tak dobrze znane wszystkim nie sieciowym agencjom, jest raczej nieznany. Tak – to oczywiście skrót myślowy. Agencje sieciowe, również prowadzą walkę o nowych klientów. Jednak poziom stresu u kadry zarządzającej jest zupełnie inny. 

Tak – oczywiście praca w agencji public relations to duże wyzwanie tak dla zarządzających jak i dla pracowników. Bez ustanku poddawani są presji rynkowej, płynącej od klientów oraz konkurencji. Na koniec dnia jest to zero jedynkowa gra, gdzie złe przyzwyczajenia, zaniedbania, wybieranie drogi na skróty są bardzo groźnymi zjawiskami, istotnie osłabiającymi agencję public relations

Dlaczego warto mieć agencję public relations ?

Są osoby, które marzą by mieć: jakiś startup technologiczny, restaurację, klub sportowy etc. Są też tacy, którzy chcieliby mieć własną agencję public relations. Podzielmy więc włos na czworo !

Zatem dlaczego warto prowadzić  agencję pr ?

Ja osobiście wierzę, że z bardzo wielu powodów, warto mieć agencję public relations. Podzielmy argumentację „za” na dwie części. 

Pierwszy,  twardszy powód odnosi się do naszego własnego życia zawodowego, planowania kariery tym samym różnym możliwościom kreowania własnego świata biznesowego w którym człowiek się porusza się wedle „własnych” zasad. (własne, wcale nie oznacza złe zasady)

Oznacza to możliwość, radosnego budowania, własnego przedsięwzięcia biznesowego, własnej firmy; rozwijanie jej do coraz większych rozmiarów; z czasem zyskiwanie szacunku rynku, konkurencji, klientów. Wchodzenie w coraz to nowe przestrzenie biznesowe; powolne dokładanie nowych usług, produktów, poszerzanie pola działania. 

Dawno temu znalazłem gdzieś porównanie firmy do ciała człowieka. Gdzie firma zdrowa, ma odpowiednio odporne i elastyczne kości. Posiada odpowiednią proporcję napędzających ją mięśni do spowalniające ruch  tkanki tłuszczowej. Wyposażona w głowę z bystrymi oczami, wyczulonym narządzie słuchu i węchu. Mądrym i błyskotliwym umyśle potrafiącym wyciągać wnioski tak z  porażek jak i zwycięstw. 

Dla osób kreatywnych, pracowitych i mądrych oznacza to ciągłą możliwość budowania i ulepszania przestrzeni w której się poruszają; przestrzeni, którą nazywa się strategią blue ocean. 

(za wikipedią – Strategia “błękitnego oceanu” (ang.Blue Ocean Strategy) – jedna ze strategii zajmowania rynków przez przedsiębiorstwa. Autorami pojęcia są W. Chan KimRenée Mauborgne związani z francuską wyższą szkołą biznesu INSEAD, a opisane ono zostało w wydanej w 2005roku książce pt. Blue Ocean Strategy. Koncepcja strategii “błękitnego oceanu” jest pewnego rodzaju przeciwwagą dla strategii “czerwonego oceanu” (czyli zajmowania tych rynków, które są już zagospodarowane).

Podstawą definicji “błękitnego oceanu” jest kreowanie przez przedsiębiorstwa wolnej i niezagospodarowanej jeszcze przestrzeni rynkowej. Dzięki temu konkurencjaprzestaje być istotna oraz przedsiębiorstwa wykorzystują w pełni innowacyjnośćdo kształtowania swojej pozycji. Istotą tej strategii jest innowacja wartości, której celem jest koncentrowanie się na wytwarzaniu nowych wartości dla klientów i własnego przedsiębiorstwa.

Powiecie, że rynek public relations jest już zagospodarowany i podzielony przez „Dużych” „Średnich” i „Małych”. Chcielibyście powiedzieć, że w public relations już wszystko zostało powiedziane, zrobione, zaprezentowane, wprowadzone ? – jesteście w wielkim błędzie !!!

Każda firma, organizacja, stowarzyszenie ba … aktywny zawodowo człowiek potrzebuje wsparcia takich jak my; może tak być, że jeszcze w tej sprawie się nie zorientował. W taki ujęciu nie ma żadnej konkurencji na tym rynku ponieważ każda nowa agencja czy konsultant – jeśli będzie chciał – znajdzie sobie swoją niszę !

Każdy dzień niesie nowe możliwości; każdy dzień może być kluczowym dla dalszego rozwoju waszej firmy czy też waszej kariery zawodowej. Każdego dnia może się pojawić jakaś „big idea”, która pchnie waszą firmę czy też was do przodu. Wszystko jest w waszych rękach !

Napiszę więcej – na dobrą sprawę – dla osób twórczych, ambitnych, poszukujących prowadzenie własnej firmy jest jedyną rozsądną, długofalową  receptą na życie. Ale dlaczego właśnie firma public relations, a nie jakaś inna ?

Przejdźmy zatem do korzyści miękkich; po tej stronie mamy ich bardzo wiele, choć prawdziwymi beneficjentami możecie być raczej Wy – osoby pracujące w tej branży przed którymi wszystko i wszędzie stoi otworem. Oczywiście by korzystać z różnych dobrodziejstw jakie niesie ta profesja trzeba posiadać  kilka cech, różne ciekawości świata i ludzi, potrzeby pokonywania kolejnych wyzwań (o tym też opowiadam na prawo i lewo)

Na czym więc to polega ?

– przy osiągnięciu „jakiejś” lepszej pozycji zawodowo środowiskowej, praktycznie rzecz biorąc wszystkie możliwe drzwi w: biznesie, polityce, kulturze, sporcie i czym tam jeszcze są dla Was potencjalnie otwarte. Macie szansę wchodzić i wychodzić do różnych światów – często niedostępnych dla innych. Macie szansę je: poznawać, analizować, ulepszać dla satysfakcji tych, którzy te drzwi otworzyli oraz dla Waszej własnej;

– jeżeli interesujecie się jakąś dziedziną życia jest wielce prawdopodobne, że pracując w public relations będziecie mogli zawodowo się nią zajmować. Kręci was: sport – zapraszamy; interesujecie się:  muzyką, filmem, malarstwem, grafiką (kulturą) ten świat was bardzo potrzebuje. Jest wygłodzony: aplauzu, ambasadorów, pieniędzy na bieżące funkcjonowanie – do diaska – potrzebuje takiego samego marketingu i public relations jak fmcg czy też usługi finansowe.

Interesujecie się polityką ? Ojejku – tu zapotrzebowanie na Wasze usługo jest ciągłe i rosnące. Na rynek wchodzą nowe partie – potrzebują was. Na rynku są okrzepłe partie – tym bardziej łakną świeżych i porywających konceptów. Z rynku schodzą stare partie, a przecież nie chcą wylecieć z obiegu – nerwowo szukają takich jak wy. 

Lubicie gadżety elektroniczne ? firmy IT wiedzą co to marketing i public relations, będą was wyposażały w nowy sprzęt. Kosmetyki ? Samochody ? Turystyka ? To wszystko jest wasze. 

Więc zamknijcie oczy, pomyślcie o sobie i waszych marzeniach i ruszajcie w te pędy w sobie znanym kierunku. Oni was przecież potrzebują, a Wy ich !

– będziecie mieli szansę porozmawiać z: profesorem, ministrem, premierem, generałem, mistrzem olimpijskim, laureatem konkursu Chopinowskiego, zwycięzcą You Can Dance, robotnikiem budującym most lub stadion, wynalazcą kolejnego koła lub aplikacji internetowej, która ma szanse powalić świat na kolana. Jeśli będziecie otwarci na tych ludzi bez ustanku będziecie mieli szansę się uczyć. Każdego dnia wasze oczy mają szansę otwierać się szerzej oglądając coraz ciekawsze rzeczy, dotykając coraz ciekawszych zagadnień;

– jeżeli lubicie podróżować po kraju i świecie to również zawód w sam raz dla Was. Częste wpisane aktywności public relations w strategie europejskie lub światowe powoduje, że często trzeba udać się na lotnisko i zapakować się do samolotu by swoje czynności wykonywać w innym kraju lub na innym kontynencie – piękne to;

– jeżeli po latach pracy, środowisko uzna klientów, potencjalnych pracodawców uzna, że znacie się na swojej robocie; potraficie mądrze wnieść wartość dodaną do funkcjonowania przedsiębiorstwa; umiecie bezkolizyjnie  istnieje możliwość zarabiania znacznie więcej niż średnia krajowa. Mało tego – jeżeli rynek stwierdzi, że jesteście „mistrzynią lub mistrzem świata” macie szansę jeszcze bardziej „podliftingować” swoje zarobki. 

Inaczej  – one same się automatycznie „zliftingują”.

– jeżeli po latach wyczerpiecie się jako specjalista ds. public relations i będziecie chcieli zacząć robić coś innego, zmiana zawodu również będzie możliwa i stosunkowo łatwa. Przez lata zbudujecie sobie (tak młodzież teraz mówi) taki networking, że to raczej wy będziecie mieli szansę wybrać kolejne miejsce, a nie miejsce was. 

W naturalny sposób często zastanawiam się nad swoją drogą zawodową. Doznałem wielu porażek, kilka razy zwyciężyłem. Miałem momenty zwątpienia, koszmarnego zmęczenia; zadowolenia lub euforii gdy udało się coś fajnego zrobić.

Błąd – podwójny gambit

Do popełnianych błędów podejście mam następujące i to zawsze staram się przekazać moim współpracownikom. “W danej sprawie możesz się pomylić; to naturalne, ludzkie, czasami potrzebne aby zrozumieć jakiś proces, wydarzenie, wymaganie – ok. Gdy w tej samej sprawie pomylisz się drugi raz to robisz się „lekko podejrzana/podejrzany”; Gdy trzeci raz popełnisz ten sam błąd – zasadniczo jesteś skreślony. To bardzo proste: nikt już ci nie zaufa, nie powierzy ważnego zadania, nie poprosi o pomoc. Nie będziesz pełnoprawnym członkiem zespołu. Będzie dla niego zagrożeniem oraz zbędnym ryzykiem. Tak więc dalsze współprzebywanie nie ma żadnego sensu. Łańcuch jest tak silny jak jego najsłabsze ogniwo. To wszystko jest bardzo proste”

Ja w czasie mojej pracy popełniłem mnóstwo różnych błędów. Bodaj w pierwszym roku funkcjonowania agencji wysłałem zaproszenie na konferencję prasowa gdzie w dacie jej odbycia nic się nie zgadzało: dzień, miesiąc, rok. Wtedy też nauczyłem się, że każdy tekst od najprostszych po najbardziej skomplikowany powinien na samym końcu przejść przez kogoś kto nad nim nie pracował. „Świeże oko” ma dużą szansę aby wyłapać literówki, złą konstrukcję zdania, błędy związane z datą, miejscem, uczestnikami … takie tam głupotki, które potrafią wystawić na śmieszność najlepszych. 

 Wnioskiem jaki miałem po tym wydarzeniu było to, że każdy tekst wychodzący z agencji musi być przeczytany na końcu przez „świeżą głowę”, której zadaniem jest wyłapanie wszystkich błędów jakie mogły powstać podczas pisania i redagowania tekstu.

Jeszcze za czasów Ciszewski Public Relations, mieliśmy kiedyś zawodniczkę, która za jednym zamachem „pobiła” wszystkie rekordy. Była doświadczona osobą z prawie dziesięcioletnim stażem pracy, również w dużej, zagranicznej korporacji. Czyli przynajmniej w teorii miała aureolę, zawodowego, honorowego  „ucertyfikowania”. Zawodniczka była odpowiedzialna za prowadzenie jednego z najważniejszych klientów agencji z rynku fmcg i jego produktu o światowej sławie – obecnego również na polskim rynku. W ramach jej obowiązków służbowych, odpowiedzialna była za przygotowywanie (raczej pisanie) informacji prasowych o tym produkcie.

Jakież było nasze zdziwienie kiedy to odebraliśmy telefon od klienta, który zapytał się nas – czy my czasem nie pospadaliśmy na głowy z krzeseł skoro do skonstruowania tej informacji prasowej, użyliśmy świata marki, który jest przynależny do produktu będącego głównym rywalem rynkowym wobec produktu naszego klienta.Jak mawiają klasycy … w słuchawce zapadła długa i głęboka cisza, a ktoś w oddali przełknął nerwowo ślinę, słychać było trzepot skrzydeł motyla, który leciał kilometr dalej. Okazało się, że chyba … w ramach lenistwa ta zawodniczka przy pomocy magicznej techniki = ctrl c/ctr v tworzyła informacje prasowe – owszem były one sprawdzane pod kątem redakcyjnym, ortograficznym, seo (słowa kluczowe) ale nikt nie wpadł na pomysł aby dodatkowo sprawdzać taką informację na okoliczność ordynarnego plagiatu. My klienta straciliśmy, zawodniczka wyleciała z roboty na zbity pysk.

Kto w tej sytuacji popełnił błąd ? oczywiście, że my; pierwszy – ponieważ zatrudniliśmy tak zepsutą do szpiku i niebezpieczną osobę; drugi – ponieważ nie nadzorowaliśmy w odpowiedni sposób jej poczynań; choćby „checking anty plagiatowy”. Owszem firma była już wtedy dość pokaźna – na pokładzie było ponad 50 osób; dziennie powstawało kilka/kilkanaście informacji prasowych dla różnych klientów, ale to nas nie tłumaczy. To my daliśmy ciała,  nie byliśmy wystarczająco czujni ! Z drugiej strony … wymyśl sam człowieku taki podwójny gambit.

Wiem, że się staracie i Wam zależy. Popełniajcie swoje błędy, ale  błagam – uczcie się na nich !

Jak otworzyć auto nie mając kluczyków ?

Gdy dawno temu prowadziłem firmę “Ciszewski Public Relations” prawie od samego początku jej istnienia obsługiwałem firmy motoryzacyjne. Lubiłem samochody, lubiłem jeździć – po prostu znałem się na tym. Przez lata zebrało się kilka marek. Choć z wielu powodów, najważniejsza dla mnie była współpraca z nieżyjącym już Januszu Kuligiem i Jarkiem Baranem, którzy startowali w RSMP i w rajdach Mistrzostw Świata i Europy, ale o tym może kiedy indziej.

Praca z „samochodami” była zawsze wyzwaniem z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, środowisko dziennikarzy zajmujące się tą tematyką było (nie wiem jak jest dziś) rozpuszczone jak dziadowski bicz. Wszak wszystkie koncerny samochodowe bez ustanku zabiegają o ich uwagę i akceptację. Co wyraża się m.in. choćby organizacją wycieczek do innych krajów – czasami zamorskich, które na ogół mają charakter wydarzeń luksusowych. Do tego przekazywanie do testów kolejnych aut na kilka dni lub kilka miesięcy wraz z opłaconym paliwem itd.

Druga trudność to po prostu organizacja różnorakich wydarzeń i z tym związania kreacja. Skoro przemysł samochodowy istnieje i działa od lat 90 XIX wieku to łatwo sobie wyobrazić – choć trudno byłoby policzyć – ile od tego czasu było premier nowej marki kolejnego auta… W tym sensie zastosowane były wymyślone i zastosowane wszelkie możliwe formaty eventowe. Podczas prezentacji samochód zrzucany był na spadochronie, wypływał z morza, wyjeżdżał z ognia, piękne kobiety odkrywały go zdejmując cienki jak marzenie tiul, ścigały się ze startującymi wojskowymi myśliwcami… Wszystko było już grane. Oczywiście klienci zamawiając kolejną premierę mówili – „Proszę jednak wyczarować coś absolutnie wyjątkowego!” 

Trzecia trudność to komplikacja organizacyjna takich wydarzeń. Dużo ludzi, dużo obsługi, dużo sprzętu, w tym oczywiście aut. Zawsze ktoś wlał do baku zamiast ropy benzynę lub odwrotnie.

Kiedyś przygotowaliśmy prezentację wozów terenowych, w górskim kurorcie w okresie zimowym. Niedyskutowalną koniecznością jest to, aby auta były absolutnie czyste bez jednej przypadkowej kropelki, plamki czy paproszka. Do dyspozycji (już dobrze nie pamiętam) mieliśmy pięć terenówek, które po nocy spędzonej na parkingu całe pokryły się szronem. Dziennikarze mieli zostać przywiezieni o 11-tej. Gdy bardzo wcześnie rano wstaliśmy, aby zrobić porządek z tymi samochodami okazało się, że wszystkie są mocno zaszronione i bardzo dużo pracy będzie potrzebne aby je oczyścić.

Wpadłem na pomysł, że najlepiej będzie jak we wszystkich uruchomimy silnik, włączymy na maxa ogrzewanie i takie rozwiązanie ułatwi nam wstępne oczyszczenie aut. Zacząłem więc te wypasiony fury odpalać. Dotarłem do czwartej. Włożyłem kluczyk, włączyłem silnik, wyszedłem z samochodu i zamknąłem drzwi. Mniej więcej w tym samym momencie usłyszałem pyk – auto samo się zamknęło. Czyli jeszcze raz – kluczyk w środku w stacyjce, zamki zamknięte; my nie mamy zapasowych kluczy. Oczywiście, że nieźle zakląłem na takie coś. Wiedziałem, że mam potężny problem, który nie bardzo wiadomo było jak rozwiązać. Nie mogę przecież wybić szyby, nie potrafię się włamywać do samochodów, a o 11-tej przyjeżdżają dziennikarze, prezes tej firmy itd.

Przedstawicielki klienta, które były z nami na miejscu mało się nie popłakały jak im powiedziałem z jakim fakapem mamy szansę się zmierzyć.  Była sobota rano więc warsztaty raczej były pozamykane, żaden mechanik nie chciał się podjąć takiego zadania. Dealer, który dostarczył ten konkretny wóz na prezentację z jakiegoś powodu był nieosiągalny telefonicznie (on pewnie miał zapasowe kluczyki).

Ktoś z ekipy klienta nawiązał kontakt z miejscowymi organami ścigania z nadzieją, że może oni mają stosowną wiedzę w zakresie kto w tym rejonie potrafiłby niczym predygistator dać sobie radę z tym zamkiem. Tak się szczęśliwie dla nas złożyło, że „organy” gościły akurat u siebie pewnego lokalnego specjalistę. Nie wiem i nie chcę wiedzieć jak to zostało załatwione – w każdym razie został dowieziony do nas na parking hotelowy. Szczęśliwie oprócz tego Pana, „organy” dysponowały jego teczką ze stosownym wyposażeniem.  Panu zajęło nie więcej niż 10 sekund, aby otworzyć zamek. Miało to miejsce, mniej więcej o 10:30. Prezentacja wypadła dobrze. Wieczorem standard; goście najedli się i napili jak trzeba. Jak mawiają klasycy – zaliczyliśmy kolejny, wielki sukces.

Manual kryzysowy – konieczność i obowiązek !

Manual kryzysowy – konieczność i obowiązek !

Wiele lat temu moja była firma „Ciszewski Public Relations” pracowała dla globalnej firmy logistycznej. Na samym początku tej współpracy zostaliśmy poproszeni o przetłumaczenie z języka angielskiego na rodzimy, bardzo grubego, kilkusetstronicowego dokumentu, który był „Manualem Kryzysowym”. Łatwo sobie wyobrazić, że branża, gdzie jedną z podstawą działania jest świadczenie usług transportowych: w powietrzu, na morzu i lądzie, jest wyjątkowo podatna na występowanie różnorakich kryzysów.

Z ciekawością wzięliśmy się od pracy. Jakież było nasze zdziwienie, gdy dotarliśmy do hipotetycznego opisu w którym to, znalazł się wątek hipotetycznego samolotu należącego do naszego klienta, który w wyniku awarii spada na miasto i wbija się w budynek mieszkalny.

Wtedy, na początku lat 90tych, nasza wyobraźnia nie była tak zaopatrzona jak stało się to, po pamiętnym 11 września 2001 roku.  Oczywiście zostało to również przetłumaczone. Wśród naszej agencyjnej młodzieży, ten wątek stał się synonimem, niepotrzebnego i zbędnego mieszania powietrza.

Oczywiście, nasze podejście zmieniło się diametralnie, gdy kilka tygodni później, samolot należący do jednej z firm kurierskich wbił się w biurowiec. Szczęście w nieszczęściu było takie, że była noc i w budynku nikogo nie było.

Wszyscy profesjonaliści pracujący w public relations, wiedzą i są przekonani, że na dobrą sprawę każda firma powinna pracować nad takim dokumentem, który rozwijany jest miesiąc po miesiącu; rok po roku wraz z nabywaniem wiedzy i doświadczenia, a czasami spisując własne doświadczenia po zakończeniu obsługi „własnej” sytuacji kryzysowej.

Można użyć prostego i zrozumiałego porównania, że „manual kryzysowy” jest czymś na kształt regulaminu wojskowego, który nie pozostawia wolnego pola na: spekulacje, wolnomyślicielstwo czy też improwizację. Bo tylko tego typu myślenie jest koniecznym warunkiem w czasie zarządzania sytuacją kryzysową.

Komunikacja międzyludzka jest sprawą podstawową. W czasie trwania kryzysu, konieczną i wymagalną – nawet jeśli jest sucha, lakoniczna, oszczędna.

W dużym skrócie, w manualu kryzysowym, precyzyjnie opisana jest droga jaką pokonuje dana informacja tak wewnątrz organizacji, jak i ta ekspediowana do interesariuszy. Określone jest kto personalnie odpowiada za daną czynność.

Wiadomo jakich narzędzi i kanałów można, należy używać aby osiągnąć określony cel; zaplanowany jest system raportowania (nadawcy/odbiorcy), który w tej sytuacji może odbiegać od normalnie stosowanego w organizacji.  

Potrzebne są również Q&A (pytania i odpowiedzi), które w szczegółowy sposób instruują co komu powiedzieć, jakich użyć słów, czego mówić nie wolno, bądź nie powinno się.

Dobrze jest, gdy obsługą sytuacji kryzysowych zajmują się ludzie doświadczeni, którzy nie dadzą zwieść się swojemu ego, posiadają szeroką wiedzę ogólną i specjalistyczną, którym nie trzeba tłumaczyć, że jak jest napisane, w zatwierdzonym wcześniej manualu, to tak trzeba zrobić, a nie wdawać się w dyskusje, dywagacje i korporacyjne puszenie się.

Wszyscy ci, którzy przeszli przez sytuację kryzysową, która nie była zarządzana profesjonalnie, doskonale wiedzą w jaki chaos nagle wpadają. Jak można, nieprofesjonalnie się zachować, potęgując zamieszania, zamęt. Co w oczywisty sposób utrudnia rozwiązane problemu, a czasami nawet, uniemożliwia go.

„Dorosłe” przedsiębiorstwa bardzo dobrze wiedzą, że koniecznością biznesową jest dbałość o sferę bezpieczeństwa dotyczącą również komunikacji w sytuacji kryzysowej. Inwestują w ludzi, procedury w tym względzie, starając się nie zostawiać niczego przypadkowi.

Na koniec, również case z życia wzięty. Przed laty moja firma i ja osobiście wyspecjalizowaliśmy się w zwolnieniach zbiorowych. Zostaliśmy wynajęci przez jeden z globalnych koncernów, lidera w swojej branży, aby zająć się takim procesem. Tak naprawdę bolesnym dla wszystkich zaangażowanych stron. Zanim dochodzi do dnia „X” w zaciszu gabinetów, przygotowywane są dokumenty, procedury, odpowiedzialności, zależności.

Co się okazało ? Firma ta miała bardzo duże, można powiedzieć globalne doświadczenie w przeprowadzaniu takich operacji. Posiadała również, bardzo doświadczony zespół wykonawczy.

Post factum, okazało się, że byliśmy dla nich lokalnym workiem treningowym (proszę czytać to pozytywnie) z którym zderzali swoje globalne doświadczenie. Mieli przygotowany bardzo precyzyjny i odpowiedzialny plan działania. Bez zbędnej dyskusji zapłacili nam taką kwotę jakbyśmy odpowiadali za cały proces od początku do końca. Bardzo dobrze wiedzieli, że były to bardzo dobrze wydane pieniądze na budowę bezpieczeństwa działania, które było jednocześnie bezpieczeństwem całej firmy.

Zatem, nie posiadanie w miękkich zasobach organizacji, manuala kryzysowego jest w istocie zaniedbaniem biznesowym. Niewidocznym i bezbolesnym, ale tylko do momentu, w którym okazuje się, że konieczne są błyskawiczne działania antykryzysowe.


Agencja public relations – ta dobra ? ta zła ?

Kiedy dawno temu prowadziłem agencję „Ciszewski Public Relations”, później przez jakiś czas, byłem odpowiedzialny za w MSL Group, miałem swoje bon moty, które „rzucałem” to tu to tam w zależności od sytuacji. Jeden z nich brzmiał – „Nasz klient nasz per Pan”.

Otóż od samego początku wiedziałem, a później się przekonywałem każdego dnia pracy – po pierwsze jest klient; po drugie jest klient; po trzecie zadowolony klient. Czy się podoba czy nie – nie ma inaczej. Aby w naszej branży spełnić ten trzeci warunek niezbędne są ponadnormatywne wysiłki, dobra chemia międzyludzka oraz odrobina szczęścia.

Bardzo często, w mediach społecznościowych wyświetla się prośba. – Czy możecie polecić dobrą agencję public relations ?Lub – „Czy agencja „X” jest dobra ? dostawszy odpowiedź np.  – „Tak, jest dobra” – nie bardzo wiadomo jak taką odpowiedź czytać i co niej myśleć. Osobiście wielokrotnie przekonałem się, że oceny dotyczące pracy agencji są obarczone emocjami, tym samym nie powinno się ich czytać 0/1 – wo.

Skąd biorą się te emocje ? One są pochodną wspólnej pracy przedstawiciela klienta z przedstawicielem agencji lub zespołów. Wspólna praca, oznacza wspólne realizowanie jakiegoś projektu (na ogół wszystkie projekty komunikacyjne są skomplikowane). Podkreślam słowo „wspólne” jako klucz do zrozumienia, że w czasie  pracy budują się relacje między ludźmi – dobre i złe.  Im trudniejszy projekt lub obarczony jakimkolwiek „pechem” tym więcej okazji by wydać ogólną opinię, ża „agencja X jest do dupy” i lepiej nie dawać jej żadnych zleceń.

Kolejną pułapką jest określenie efektów. Wyjąwszy teraz z tych rozważań social media – czasami uzyskanie jednego czy kilku wycinków w prasie papierowej to już jest mistrzostwo świata; czasami dana wiadomość ma taki potencjał medialny, że jest „wszędzie” opublikowana.  Jestem pewien, że macie podobne doświadczenia w tej sprawie ….

 Jak jednak wytłumaczyć klientowi, że wartość medialna jego informacji ma wartość zerową i powinien się cieszyć i bardzo dziękować agencji za to, że udało się „tym czymś” kogokolwiek zainteresować.

Na bazie tych doświadczeń i emocji budowana jest ogólna ocena agencji i jej pracy.  Mówione więc jest co następuje – „Ta agencja jest dobra” lub „tamta agencja jest do kitu”. Oczywiście  są agencje lepsze i gorsze. Sądzę jednak, że w dużym obrazku i w pewnym uogólnieniu słuszność obu opinii w 50% może być prawdziwa i w drugim 50% może być fałszywa.

To co napisałem powyżej nie oznacza jednak, że jakiś klient może być niezadowolony lub bardzo niezadowolony lub nawet czuć się oszukanym. Również w public relations możemy wiele się nauczyć od niezadowolonych klientów. Aby jednak odrobić tą lekcje z pozytywnym skutkiem konieczny jest: niewzruszona chęć dojścia do prawdy, obiektywizm wobec siebie i otoczenia zewnętrznego, zrobienie dokładnej kwerendy wydarzeń i reakcji.

Jeżeli się tego nie zrobi nie maiło żadnego sensu wkurzyć na siebie klienta. Nic dobrego z tego nie wynikło.

Jerzy Ciszewski

Pracownik public relations ?

Jednym z podstawowych wyzwań jakie stoi przed szefem agencji public relations, jest znalezienie odpowiedniego kandydata do pracy.  Na dobrą sprawę, proces rekrutacji nie ma końca. Nawet jeśli nie ma bieżącego zapotrzebowania na dobrego współpracownika, bo obsada jest wystarczająca. Należy spotykać się i rozmawiać z ludźmi. Jednym z obowiązków jest ciągłe monitorowanie rynku potencjalnych pracowników. Mówiąc po piłkarsku – aby ławka rezerwowych była długa.

Osobiście – podczas takich spotkań, staram się oczywiście pytać o różne zagadnienia zawodowe. ale tak naprawdę ostateczną ocenę pozostawiałem intuicji, wychodząc z założenia, że tak i tak moja skuteczność w dobrym wyborze ewentualnego współpracownika będzie mniej więcej na poziomie 50%. Rozmowa, czy też rozmowy o pracę, włącznie z jakimiś testami to jedno; późniejsze  działanie w zespole oraz bieżące współistnienie … to drugie.

Czasy się zmieniają. To oznacza, że wymagalny zestaw umiejętności w które powinien być wyposażony fachowiec d/s public relations musi być dostosowany do wymagań rynku komunikacji. Innymi słowy co taki człowiek musi potrafić zrobić ? Dodatkowo w jakie wartości i cechy powinien być wyposażony.

Przy wstępnej i dalszej ocenie,  pozbawione znaczenia są: płeć, wiek, orientacja seksualna, kolor skóry, przekonania polityczne, miejsce urodzenia: polskie lub zagraniczne, stan cywilny. Wszystkie dodatkowe cechy, które uznajemy za osobistą sprawę innego człowiek, nie mające żadnego związku z reprezentowanym poziomem zawodowym.

Warto zorientować się i ocenić umiejętności: pisania, fotografowania, filmowania, wyszukiwania informacji, tworzenie wniosków – nazwijmy to podstawowych czynności wykonywanych każdego dnia w tej pracy. Do tego dochodzi: znajomość rynku medialnego, marketingowego, pr/owego, biznesowego. Pytam o ostatnio przeczytaną książkę, obejrzany w kinie film; zaliczoną wystawy w jakimś muzeum. Pytam o różne rzeczy, które uznaję, że człowiek interesujący się światem powinien wiedzieć.

Na kim mi najbardziej zależy ? Na ludziach: inteligentnych lub bardzo inteligentnych, którzy są uczciwi wobec siebie i świata; mają w sobie gen poszukiwacza/odkrywcy; wiedzą, że muszą być interdyscyplinarni ale też, że cały czas muszą się uczyć, by świat im gdzieś po drodze nie umknął.

Nie chcę mieć obok siebie pracowitych inaczej, którzy zaczynają swoją wypowiedź od stwierdzenia. – „Panie Ciszewski to nie moja wina, że nie wyszło. To świat jest zły i niesprawiedliwy. Tak się starałem, a patrz pan …. nie wyszło, nie udało się. Tak – to nie moja wina”

Mając złe nastawienie do wampirów energetycznych (z pewnością znacie takich ludzi, którzy przystawiają niewidzialną ssawkę i zabierają co masz w sobie najlepszego) zawsze szerokim łukiem staram się taką delikwentkę lub delikwenta ominąć. Choć to, nie zawsze się udaje. Rozglądam się za ludźmi z pozytywną naturą i charakterem. Wychodząc z założenia, że nawet, jak coś się spieprzy to ten „fakap” odbędę z fajnymi ludźmi. Co też w długofalowym myśleniu może być twórcze i przerodzić się w jakieś przyszłe zwycięstwo.

Zależy mi na ludziach, którzy wiedzą, co to są pieniądze i do czego one służą. Podczas rozmowy o pracę staram się zawsze zadać pytanie  zaczepno/obronne, brzmiące mniej więcej tak – „Czy Szanowna Pani/Pan zaryzykował kiedyś swoimi pieniędzmi kupując coś, co później miało być do sprzedania i do uzyskania korzyści finansowej z tytułu takiej, w istocie operacji spekulacyjnej ? Gdy ktoś odpowiada, że nie, to na ogół mam przeczucie, że nie dam rady zrobić biznesowego orła z kury. Skoro bowiem, że skoro ten człowiek nie myślał o swoich pieniądzach i zyskach … nie będzie również myślał o pieniądzach firmy, w której ma pracować, a tym bardziej o moich. Choć oczywiście rozumiem, że nie wszyscy muszą się bawić w takie czy inne biznesy, bo ich przeznaczenie jest po prostu inne. To nie zmienia postaci rzeczy, że w biznesie pieniądze to są pieniądze.

Premiowani są ludzie, którzy podróżują po świecie i mają w sobie zapał i ciekawość, by ruszyć w jakąś egzotyczną wyprawę niekoniecznie polegająca na leżeniu koło basenu trzymając w dłoni drinka z parasolką. Traperzy są byli bliscy sercu.

W tym pakiecie na jednym z pierwszych miejsc znajduje się „WOI” czyli wiedza o internecie. Generalnie rzecz ujmując – jeżeli ktoś mówi mi, że nie jest na fejsie i nie będzie… bo coś tam, odpowiadam – idź na pocztę listy stemplować; skoro masz takie uważanie, nie ma dla Ciebie miejsca w nowoczesnej komunikacji. Będziesz w biurze wyłącznie zanieczyszczał powietrze.

Bierze się to z przekonania, że każdy marketingowiec, a piarowiec w szczególności, musi śledzić wszystkie nowinki, jakie każdego dnia podsuwa sieć. Tak by z czystym sumieniem, służyć klientom uczciwą, obiektywną i co najważniejsze fachową ekspertyzą. 

Public relations to kontakty z ludźmi, zatem czystość i schludność jest wymagalna. ….niekoniecznie od razu “garnitur i  lakierki”, jednak elementarne dbanie o siebie: czyste ręce, paznokcie, czyste włosy, czyste buty; coś co można nazwać nie inwazyjnym zapachem ciała.

Tak! Oczywiście 95% opisanych cech i kompetencji jest oczekiwana przez większość pracodawców, w szczególności w usługach, sprzedaży, wszędzie tam gdzie jeden człowiek rozmawia z drugim człowiekiem. Przez wiele lat pracy, przekonałem się, że tacy kandydaci, prawie nie istnieją.

Zatem najczęściej bycie zatrudniającym to wykazanie się zestawem kompromisów, jakie należy zawrzeć – po pierwsze z samym sobą powtóre ze wszystkimi innymi.

Temat ten jest bardzo ważny i kluczowy z pkt. widzenia rozwoju biznesu, podnoszenia poziomu świadczonych usług, bycie skuteczniejszym komunikatorem.

Jerzy Ciszewski

Public relations – dlaczego to taka fajna robota ?

Jestem szczęściarzemPraktycznie przez całe życie zawodowe z krótkimi przerwami, byłem i w sumie chyba nadal jestem związany z dwoma profesjami: dziennikarstwem i public relations.

Lata temu, dziennikarstwo miało nieco inny wymiar, filozofię, rolę i zadania. Generalnie cieszyło się  szacunkiem i społecznym zaufaniem. Dziś jak wiem jest to zawód mocno zdewaluowany. A prawdziwych dziennikarzy jak na lekarstwo. Owszem lata temu, media miały oczywiście zapędy tabloidalne. Jednak porównując, do tego co dziś jest emitowane, drukowane, na końcu klikane, treści z tamtych czasów brzmiały,  jak nie przymierzając, beczenie młodych owieczek, a nie warczenie wilków.

 Byłem dziennikarzem sportowym. Pisałem o sportowcach: ich wysiłkach, zwycięstwach, klęskach o tym wszystkim czego dotyczy ta dziedzina życia. Zawodowo byłem zawodowo całkowicie spełniony. Kochałem to twórcze, napięcie oraz wyścig z czasem bo trzeba było oddawać do druku kolejne wydania … na kraj, na Warszawę (pracowałem w dziennikach w „Rzeczpospolitej” i w Gazecie Wyborczej … piękne czasy)

Później los rzucił mnie – choć raczej należy stwierdzić – sam się rzuciłem – skierował mnie w okolice marketingu, promocji, komunikacji  i public relations. Jeszcze dobrze nie wiedziałem o „co kaman” z tym public relations, a już czułem każda komórką mojego ciała, że jest to praca wręcz , dla mnie wymarzona.

 Dlaczego ?

Jestem przekonany, że praca w public relations jest najlepszą pracą na świecie, jaką można wykonywać.  Przy różnych okazjach,  mniej lub bardziej poważnych rozmów, branżowych pogadanek gdzie tylko mogłem i mogę – głosiłem tę nowinę. Do tego starałem się uzasadnić dlaczego tak uważam. 

 Public relations – dlaczego więc najlepsza robota ?

1/ możesz skorelować swoje osobiste hobby z na co dzień, wykonywaną pracą. Interesujesz się kulturą i sztuką ? Proszę bardzo kultura i sztuka potrzebuje zdolnych ludzi od „piaru”. Twoją specjalnością i miłością jest sport ? Rozejrzyj się ilu jest sportowców, klubów, organizacji i związków sportowych …. multum. Oni wszyscy  czekają na Twoją pomoc;  może moda lub design to Twój konik  … ? a może: wojsko, zagadnienia zdrowotne, polityka, gadżety elektroniczne, auta, kwestie kulinarne, wyposażenia kuchni, gry komputerowe, fabryki ciężkiego lub lekkiego sprzętu … możemy bez końca wymieniać. Oni wszyscy czekają na Ciebie. Piękna to perspektywa.

2/ ponieważ jak wcześniej ustaliliśmy, że wszyscy Cię potrzebują, masz unikalną szansę spotkać się i porozmawiać z ludźmi wybitnymi, nietuzinkowymi. Mającymi na koncie różnorakie i porażki i sukcesy. Możesz mieć kontakt i relację – jeśli oczywiście tylko tego chcesz – z politykami, również tymi z najwyższej półki; błyskotliwymi biznesmenami, genialnymi naukowcami, mistrzami sportu, bezkompromisowymi artystami. Na dobrą sprawę – większość drzwi stoi przed Tobą otworem. Oczywiście jest to skrót myślowy i pewne uogólnienie, ale praca w public relations daje takie możliwości. Dla osób ciekawych świata i ludzi jest to wymarzona pozycja.

3/ może być tak, że pieniądze nie są najważniejsze, ale …. jest to profesja w której ci którzy są twórczy i skuteczni zarabiają dobrze lub bardzo dobrze. Oczywiście aby osiągnąć taki bezpieczny stan należy zdobyć ogólny szacunek w środowisku. Wymaga to czasu, wysiłku i ponad normatywnej pracy ale … te lepsze pieniądze, jak najbardziej są w zasięgu ręki. Od czasu do czasu dzwonią do mnie różne kumpelki i kumple z pytaniem – Czy mam kogoś dobrego do polecenia ? Najczęściej od razu też mówią, że oferują bardzo dobre warunki finansowe …. itd.

4/ Każda realizacja public relations, jest lub powinna być różna (przynajmniej w założeniu) od poprzedniej i przyszłej. To oznacza, że dzień po dniu jesteś zmuszany do wysiłku intelektualnego, kreatywnych kombinacji, poszukiwania świeżych idei; do ciągłego poszerzania swojej wiedzy ogólnej i zawodowej.  Oczywiście jest wiele zawodów, które zmuszają ambitnego człowieka do ciągłego, pozytywnego wyścigu z samym sobą. Natomiast jeśli dodamy ten punkt do poprzednich rysuje się na nam całkiem fajne życie.

To co pokrótce nakreśliłem możliwe jest przy spełnieniu jednego podstawowego warunku. Należ wierzyć w to co się robi i w siebie. Być zakodowanym na posiadanie, niesienie i przekazywanie dalej, pozytywnej misji i energii zawodowej.

Ci, którzy są skupieniu wyłącznie na: zarabianiu pieniędzy lub tylko na budowaniu networkingu lub tylko na realizacji swojego hobby przy okazji pracy w jakiejś firmie mają niezrównoważony kręgosłup zawodowy. Owszem – nie ma co się czepiać, bardzo często spełniają wycinkową rolę w wysiłkach pr;  prawda jednak jest taka, że sami na siebie nakładają ograniczenia będące skutecznym hamulcem dla dalszego rozwoju ich kariery zawodowej

Ja osobiście, prezentuję w sumie, dość naiwny pogląd, że każdy człowiek, bezustannie powinien się rozwijać i uczyć. Bez względu na to w jakim miejscu swojego życia się znajduje. Public relations z jednej strony wymusza i z drugiej daje wręcz niezmierzone możliwości i okazje aby to czynić. Mając szansę aby zachwycając się kolejnym dniem życia i pracy.

Według mnie – staraj się; warto !

Jerzy Ciszewski

Reputacja – co to jest?

Reputacja – co to jest?

W ostatnich miesiącach ma miejsce wielkie nasilenie wybuchania różnych sytuacji kryzysowych. Zjawisko to dotyka polskich oddziałów, ponadnarodowych koncernów, polskie firmy i organizacje (również NGO) kościół, poszczególne osoby „przebywające” w domenie publicznej.  Praktycznie, każdego dnia wybucha jakaś nowa afera, która albo dość szybko się kończy lub trwa kilka, kilkanaście dni albo cały czas tli się w świadomości społecznej.

Przypomnijmy sobie – czym jest i jaką wartość ma reputacja? 

W Encyklopedii Zarządzania, gdzie hasło to opracowały Iwona Pusz i Monika Janiczak – określono ją jako: „Sumę subiektywnych percepcji, na które składają się obiektywne opinie, poglądy i osądy.

Wyrażane są one między innymi przez pojedyncze osoby (interesariuszy), grupy, instytucje oraz organizacje.

Reputację można nadać określonej jednostce (rzeczy, osobie, postaci, organizacji, miejscu, zwierzęciu itd.).

Pojęcie reputacji jest najczęściej wykorzystywane w zakresie dziedziny ekonomii. Definiowane jest w różny sposób, wynikający z kontekstu na przykład: według marketingu oznacza efekt brandingu, natomiast dla otoczenia biznesu oznacza wartość niematerialną i odzwierciedlenie działań.

Reputacja w środowisku społecznym może być dobra albo zła, również można ją zyskać lub stracić. Można się o nią starać oraz dbać. Tak samo reputację można naprawić jak i zepsuć.

Zepsucie lub naprawa reputacji jest wynikiem zyskanej negatywnej lub pozytywnej sławy konkretnej jednostki. Reputacja określa kondygnację zaufania lub nieufności.

Posiadanie dobrej reputacji, na dobrą sprawę jest dobrem bezcennym. W najprostszym, praktycznym ujęciu przekłada się na:

– możliwość oferowania rynkowi towarów/usług w wyższej cenie niż czyni to konkurencja;

– możliwość zatrudniania pracowników o wysokich kompetencjach za niższe uposażenie niż czyni to konkurencja;

– większa lojalność i produktywność pracowników;

– silniejsze i pozytywniejsze relacje z dostawcami;

– buduje przewagę rynkową. Produkty czy też oferta usługowa przekonują bardziej konsumentów i inwestorów;

– lepszą pozycję negocjacyjną tym samym, szansa na uzyskanie niższych cen od podwykonawców/dostawców;

– zmniejszenie ryzyka powstania sytuacji kryzysowej;

– mniejsze straty, gdy nastanie kryzys, ponieważ organizacja, cieszy się większa życzliwością interesariuszy.

Oczywiście główną arterią, którą mknie: złość, oburzenie, oskarżanie, szkalowanie, obrażanie jest internet. Do dyspozycji są różnorakie aplikacje, fora dyskusyjne, miejsca w których można wpisać komentarz.

Najczęściej, reagujący na dane wydarzenie, posiadają swój unikalny punkt widzenie. Ten jest wypadkową: poglądów, doświadczenia, wiedzy, motywu, osobistej emocjonalności, zależności rodzinnej lub biznesowej lub finansowej. Ten konglomerat różnych powodów, którego ostateczną egzemplifikacją jest prowadzenie dyskusji w postaci wpisów w aplikacjach i forach powoduje, że bardzo szybko podmiot, który (słusznie bądź nie) poddany jest hejtowi, ponosi starty wizerunkowe i reputacyjne. Gdy dana sprawa przedostaje się do mediów naziemnych i staje się przedmiotem ogólnospołecznej debaty, straty są jeszcze większe. Wtedy reputacja otrzymuje najcięższe ciosy. To negatywnie przekłada się na wszystko co dotyczy danej zbiorowości.

Musimy pamiętać, że reputacja jako taka, jest wynikiem wielokrotnych kontaktów, różnorakich interesariuszy z różnymi komunikatami wysyłanymi (dosłownie i w przenośni) przez organizację: – na zewnątrz, jak i do wewnątrz. Mało tego, wpływ na nią mogą mieć również ci, którzy nie mają bieżącego z nią kontaktu, a tym bardziej jakichkolwiek interesów. Oni również mogą zabrać głos.

Komunikatem może być po prostu zwykłą informacja prasowa, ale również filozofia, styl i metoda prezentowania towarów na sklepowej półce. Sposób prowadzenia rozmowy przez pracownika callcenter. Uśmiechnięty, schludnie ubrany, miły i zaangażowany sprzedawca. Sposób załatwienia reklamacji konsumenckiej. Treść i jakość komunikacji uprawianej przez pracowników, reprezentantów, ambasadorów organizacji za pomocą mediów społecznościowych. Zwrócenie uwagi i być może zajęcie się jakimś ważnym problemem społecznym. Na dobrą sprawę „wszystko” co z organizacji, wydostaje się na zewnątrz jest elementem lub mikroelementem w procesie budowy lub destrukcji reputacji.

W jej budowaniu bardzo pomaga osoba, rozpoznawalnego lidera, który znany jest w danej branży, a może nawet szerzej – w danym kraju, kontynencie, a może i na całym świecie. Makro przykładem niech będzie Elon Musk lub Richard Branson. Musimy się chyba zgodzić, że ci dwaj dżentelmeni swoją reputacją i wizerunkiem, „pchają” do przodu, należące do nich firmy.

Wszystkie te aktywności, powinny być spójne z wartościami i DNA organizacji. Co do zasady – prezentować pozytywny i prawdziwy wizerunek organizacji. Oczywiście na tyle obiektywny, na ile jest to tylko możliwe. Łatwiej wyrobić i utrzymać dobrą reputację, gdy z punktu widzenia rynku i interesariuszy, jest się organizacją przynajmniej neutralną. Sprawa staje się dużo trudniejsza, gdy ma się w ofercie: produkty, usługi, przekazy nacechowane czymś społecznie dyskusyjnym lub nagannym.

Tak jak wcześniej zostało wspomniane, należy pamiętać, że reputację możemy zaliczyć do miękkich aktywów, ekonomicznych. Jestem przekonany, że sprawny i doświadczony finansista byłby nam w stanie podać ogólne widełki procentowe, jakie można by doliczyć do ogólnej wartości danego przedsiębiorstwa. To obrazowałoby ekonomiczne uzasadnienie posiadania dobrej reputacji.

Musimy pamiętać, że świat, w zakresie metod, technik i możliwości informacyjnych, zmienił się bardzo w ostatnich latach. Staramy się – choć nie zawsze nam to wychodzi –  być wyczuleni na okoliczność, różnego rodzaju nieprawdziwych informacji, manipulacji medialnych, post-prawd, socjotechnik przenikających do naszego życia społecznego.

Może być Być może również, stajemy się nieco bardziej podejrzliwi wobec czyjejś „dobrej reputacji” dotyczących organizacji i ludzi, mimowolnie, szukając w takiej narracji fałszywych nut.

Z drugiej strony – jak dobrze wiadomo, bardzo trudno manipulować reputacją. Trudno, ponieważ wszelka sztuczność, półprawda, kłamstwa szybko zostają zdemaskowane. W tym sensie niezwykle trudno sprawować nad nią kontrolę.

Oczywiście, mamy w pamięci bardzo wiele przykładów różnych sytuacji kryzysowych, dotyczących świata, biznesu, polityki, organizacji non profit, konkretnych ludzi. W wielu przypadkach takie wydarzenie, przynajmniej teoretycznie powinno na zawsze „zrównać z ziemią” daną organizację lub osobę, a tak się nie stało. Dziś często mają się świetnie i na dobrą sprawę nikt już nie pamięta „kryzysowych chwil grozy”.

Ciekawe czy ktoś pamięta jeszcze case study  Tylenolu? Sprawę połamanych masztów w polskim żaglowcu i dziką awanturę z ubezpieczycielem jaka wtedy miała miejsce, tego co się działo przy okazji platformy NC+. Wylewu ropy do zatoki Meksykańskiej, który degradował środowisko naturalne i wiele, wiele innych przypadków, które miały miejsce w Polsce i na świecie, … ale to historie na odrębny wpis

Jerzy Ciszewski CEO w Hanami Communications

Reputacja – co to jest ?